piątek, 23 lipca 2010

Część trzecia

Umorusany sadzą chłopiec ostudził czerwieniący się kłębek banałów. Rozmyślanie o Śmierci nigdy nie było jego mocną stroną. Nic na to nie poradzi. Śmierć to Śmierć. Chwilami łudził się, że będzie długowieczny. Wiele też na to wskazywało. Ginęło wszystko wokół niego, a on, zawsze jakimś cudem, ostawał się jako jedyny na lichej tratwie zwanej życiem.

Chłopak spojrzał na znudzonego czarnego Kocura. Przypałętał się kilkanaście lat temu i od tamtego czasu chodził za nim krok w krok. Lubił kota, choć nieznanie patrzyło mu z oczy, a dziwności dodawała uwieszona u lewego ucha podwiązka.

Młodzian westchnął, zerknął na zerwane przy leśnej Chatce kwiaty. Zasiane dawno temu rozkwitały każdego roku, z roku na rok piękniejsze, silniejsze, ale i smutniejsze. Rosły w miejscu, które otwarło chłopcu nowe horyzonty, albo inaczej, które otwarło mu usta i przede wszystkim oczy.

Ujrzenie horyzontów było potem zwykłą formalnością.

Lecz kwiaty posmutniały. Fiołki miały kiedyś w sobie dozę szaleństwa, Sasanki myśli nieujarzmionych, Chabry psotliwość, Konwalie dumę, Bratki coś z idei fraternizowania się, a Niezapominajki… Cóż, one ciągle miały ten sam wyraz siebie samych – wiecznego przypominania o czymś lub o kimś.

Niezapominajki. Il nontiscordardime. Die Vergissmeinnicht.

Dlaczego po słowiańsku głoszą myśl ogólnego niezapominania, a w innych językach czynią krok dalej, mówiąc nazwą wprost i bez ogródek – nie zapomnij o mnie. O mnie. Nie o kimś innym. Nie zapomnij właśnie o mnie.
Co to za dziwny twór te niezapominajki?

Madamme, ekscentryczna staruszka z naprzeciwka kuźni chłopca, opowiadała niegdyś, jakoby pewien satrogermańki bóg stworzył z niezapominajek niezapominajki właśnie. Według innej legendy dzieciątko Jezus ukryło w nich dla przyszłych pokoleń oczy swojej matki. I tak dalej.

Chłopiec zerknął na trzymany w drżących, osmolonych jak całe ciało, dłoniach bukieciki kwiatów. Zalotny wiatr bawił się nimi, podobnie jak jego czarnym napuszonym irokezem. Nosił go, od kiedy lustro uświadomiło mu, że łysieje, na dodatek po ojcowsku. Jego ojcowizną stały się nagle zakola, które z roku na rok miały coraz głębiej wgryzać się w wyspę jego czarnych włosów. Nie było wyboru. Ostrzygł się tak, by wstydliwą przypadłość ukryć. Z pomocą miejscowego fryzjera stworzyli rozjuszonego irokeza. Rodzice kiwali głową, sąsiedzi cmokali niezadowoleni, sąsiadki, widząc go nad mogiłą dziewczynki, miały wrażenie, że pęcznieje w chłopaku złość z przeszłości. Tylko córki sąsiadów i sąsiadek nie miały nic przeciwko nowej stylizacji. Chłopiec z irokezem wzbudzał w nich jeszcze większą żądzę niż dotychczas.

Mogiła, nad która stał, nie była duża, porośnięta zieloną trawą, z wyjątkowo delikatnym żelaznym krzyżem, po którym pięły się metalowe kwiaty. Krzyż zrobił sam. Nad kwiatami męczył się rok, przetapiając znalezione pierścionki, bransolety, naszyjniki, diademy. Chociaż do budowy świętego znaku nie wykorzystał ani jednego szlachetnego kamienia, krążyły pogłoski, jakoby ciemnymi wieczorami, kiedy chmury przykrywały niebo, a w lesie zawodziły wilki, krzyż emanował oślepiającym blaskiem.
Chłopiec z irokezem położył w miejscu starego bukietu świeżo narwane kwiaty, przeżegnał się bardziej nawykowo niż religijnie, szepnął że kocha i zawsze będzie kochał, po czym odszedł.
Tuż za chłopcem podreptał nieodłączny Kocur, świecąc dookoła szarym wzrokiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz