sobota, 17 lipca 2010

część druga


Kilkaset kilometrów dalej Anastazja krzątała się w małym blokowym mieszkaniu. Postanowiła zająć się czymś, co nie wymaga myślenia i myśleniu nie sprzyja – sprzątaniem - podobno znakomitą autoterapią. Tak przynajmniej mówiło feng shui – antyczna metoda organizowania szczęśliwego życia. Anastazja uwierzyła w feng shui, kiedy odkryła, że w kąciku sercowo-miłosnym stał u niej kosz na śmieci.
- To dlatego jestem ciągle sama!!! - wrzasnęła w księgarni.
Tak, Anastazja chciała sprzątać. Tworzyć próżnię i przebywać w próżni. Powodów do tego miała aż nadto, ale jeden – męski – bardziej niż pozostałe, dawał jej się we znaki. Niestety, niezawodna od prawie trzydziestu lat metoda wybijania sobie z głowy kłopotów sercowych, tym razem mogła zostać wyrzucona do kosza nie stojącego już w kąciku uczuć.
Zaśmiecona myślami Anastazja przycupnęła na kuchennym taborecie. Schowała twarz w pulchnych dłoniach. Włosy spłynęły z jej ramion, otaczając kobiecą sylwetkę czymś na kształt skorupy, w której zalęgło się echo potęgujące każdą myśl.
Co za nieznośne echo!
W życiu Anastazji zbliżał się dzień wielkiego rozstrzygnięcia i, co nietrudno zgadnąć, nie chciała go przeżyć. Wolałaby zostać bohaterką telenoweli, którą zastaje zła wiadomość i którą widz ogląda po jakimś czasie utyskującą, ale pogodzoną z losem. Chciałaby czas godzenia się z losem po prostu wymazać. Zastanawiała się nad zmianą pracy, zanim odejdzie On. Byłoby łatwiej. Byłaby to ucieczka, ale ucieczka była jedynym rozwiązaniem, jakie Anastazja znała. Tego rozwiązania też się bała. Ile można uciekać? I dokąd? Nie łatwiej byłoby rozłożyć przed nim mapę swoich uczuć, powiedzieć, czego oczekuje, co sprawi jej radość, a co niszczy? Może poczułaby się o lepiej?
Ale jak by to miało wyglądać?
Przychodzi do niego, rozwija mapę, wskazuje dwie drogi i pyta, czy one się kiedykolwiek przetną? Skrzyżują? Pokryją?
Nie! Niemożebna!
Wyśmiałby ją. Powiedziałby, że Anastazja nie ma pojęcia o urbanistyce, że nie można przestawiać dróg według własnego widzimisię. To nie komedie Barei i nie głęboki PRL. Albo zamilkłby i w towarzystwie kolegów lub przyjaciółek wszystko by wyśmiał, ją wyśmiał, a tego - ukrytego naigrywania się z Miłości - nie przeżyłaby. Za bardzo jej zależało. A może powiedziałby z tym swoim uśmiechem i zapachem drogich perfum, że Anastazja nie zna się na projektowaniu szos łączonych. Wtedy odparłaby, że prędkość jej Miłości zmieszczą wyłącznie autostrady. Tym bardziej by się natrząsał. Autostrady w Krainie Bocianów? Co ona pomylona jest, czy co? Niech lepiej pozostanie przy dotacjach unijnych.
To jest to! Anastazja mogłaby napisać projekt do Zjednoczonego Królestwa Unii o jednorazową zapomogę na uczucia.
Ale pewnie nawet Królestwo nie ma tylu pieniędzy, aby jej pomóc. Zwłaszcza że kryzys.
Szkoda. To pierwszy mężczyzna, którego by mogła pokochać.
Stop.
Którego już kochała.
Tyle że on ma jakąś tajemnicę i co jeśli jest to tajemnica, której ona nie zniesie?
Przecież z niej taka gaduła, mówi dużo, a kiedy jest z nim, z mężczyzną swojego życia, to zapomina języka w gębie, pragnie, by on mówił, by ją wypełnił słowem, nakarmił nim, niech gada, i gada, opisuje, niech śpiewa po galicyjsku, a ona będzie tylko słuchać i czasem może powie nieśmiało „qui, qui” lub „ble, ble”.
Chaotyczny ciąg przypuszczeń przerwał przypominacz ważnych wydarzeń zainstalowany w mózgu.
On jest jutro ostatni raz w pracy!
Muszę jakiś obiad przygotować, dla niego. Jego. Mojego Kochania.
Anastazja potrzebowała inspiracji. Włączyła telewizor. Telewizja śniadaniowa proponowała wywiad z pięknie brzmiącym mężczyzną, który, jak wieścił podpis, wkrótce zacznie czytać powieści w odcinkach w Radiu jakimś tam. Nie doczytała w jakim. Dwie powieści napisane zostały przez nieznanych młodych artystów pragnących zachować anonimowość. Autorzy od czasów niespełnionej miłości ukrywali się przed światem.
- A to nowość - żachnęła Anastazja.
- Ale te powieści są do siebie dość podobne. Nawet stylistycznie. Czy to się słuchaczom nie pomiesza? - wyraziła wątpliwość prowadząca ranny program.
- Ależ to się ma pomieszać - odparł słodko lektor. - Odcinki traktują o miłości i nienawiści i mają formę oper mydlanych niezwykle kiedyś popularnych w Krainie Peru.
Tak, Anastazja coś o tym słyszała, nawet książka jest, Ciotka Julia i skryba, chyba. Nie była pewna. Tylko słyszała. Nie czytała.
Przełączyła.
Bohaterka serialu z miłością w tytule mówiła o tym, jak można czegoś żałować. Anastazja westchnęła. Wyłączyła telewizję i włączyła radio, na chybił trafił. Przemawiał profesor wyrzucony z uniwersytetu za poglądy na temat rzeczywistości i zbytnią szczerość w stosunku do kolegów po fachu.
- Bajka czy opera mydlana są dla nas czasem tym czym prosac dla chorego psychicznie czy morfina dla cierpiącego bóle. Działają krócej, ale w podobny sposób łagodzą życiowe dolegliwości.
Anastazja wróciła do pracy.
Sami wariaci dookoła. Dobrze że ona chociaż w miarę normalna.
Ciekawe, kontynuowała rozważania nad własnym stanem uczuciowym, czy gdybym Mojemu Kochaniu urodziła dziewczynkę, bardzo by mnie znienawidził? On przecież tak bardzo pragnie mieć syna. Następcę. Wybrał już imię, ścieżkę kariery oraz linię śpioszków.
Pewnie by mnie zostawił. Ale jak mu urodzić chłopca? Zastosować metodę na krokodyla i jak już zajdę w ciążę, utrzymywać odpowiednią temperaturę jajeczka? Ale to bym chyba musiała się w jakimś ciepłym miejscu zagrzebać albo opatulić pierzyną na dziewięć miesięcy. Że też media pełne są bezużytecznych informacji. A jak człowiek w potrzebie i chce męskiego potomka wyhodować, to nie wiadomo kogo się poradzić.
Tak.
Anastazję olśniło.
Dotacji nie dostanie, dróg sama nie skrzyżuje, ale może włączyć Animal Planet. Tam zawsze mają dobre rady, jak przyszpilić gada.

3 komentarze:

  1. jestem! :-D
    już drugi odcinek, a mnie tu dotąd nie było! dziś już nie poczytam, ale jutro na pewno :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. niech się Anastazja weźmie za ten obiad, bo Kochanie głodne, to Kochanie złe :-)

    może pyry z gzikiem?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach, Brooke, co świat by bez Ciebie zrobił? Spełniasz życzenia, pocieszasz i opieprzasz, gdy zajdzie potrzeba:) Ja już raz groziłem klonowaniem, a że od groźby do prośby jeno krok - chcę takiego klona w domu na własny użytek! chcę chcę chcę!!!

    OdpowiedzUsuń